sobota, 21 grudnia 2013

Wigilijna dusza miasta : Gorni Grad w obiektywie i retuszu.

Z okazji nadbiegających już tuż, tuż Świąt, przygotowałam prezent : zapraszam na ostatni w tym roku spacer uliczkami starego, górnego miasta. Być może część ujęć wyda Wam się znajomym - tym lepiej, znaczy to bowiem, że coraz lepiej poznajecie moje miasto :) Części może się nie dokońca spodobać retusz - pobawiłam się nieco, żeby pokazać odrobine inne oblicze wąskich uliczek i ciekawych zakamarków.

Zaczynamy na szczycie Forticy, z której rozciąga się widok na Rabac i Kvarner.

Następnie schodzimy niżej, mijając najstarsze, a wciąż zamieszkałe budowle w obrębie murów.

Mijamy naszą kamienicę i możemy przy okazji podziwiać mającego pieczę nad miastem Zvonnika.

Ciągle w dół, przecinamy ówczesną "dzielnicę willową", podziwiamy pałace najbogatszych weneckich rodów.

Spoglądamy na niepozorny dzwoneczek małego, prywatnego kościółka, bo podle dawnych standardów, każda znaczna rodzina fundowała budowę własnego.

Zwracamy uwagę na ożywczo-żółtą-zieloną plebanię z nienagannie utrzymanymi kwiatami.

Żaden zakamarek nie zostanie pominięty, każdy wart jest choćby chwili uwagi.

Droga nadal prowadzi w dół, w kierunku bramy św. Floriana; sprawdzamy tylko godzinę na wieży zegarowej i możemy opuścić obręb murów.

Ledwie byłabym zapomniała pokazać herb miasta : czerwony krzyż św. Jerzego (jak ma to miejsce w przypadku wielu innych miast Istrii), być może nawiązuje do krucjatowgo epizodu Wenecji.

Wydostaliśmy się na centralny plac miasta, tu mieszczą się dwa najważniejsze budynki : ratusz i Velo Kafe.

Spoglądamy teraz na północ, u naszych stóp rozciąga się Podlabin, a daleko za horyzontem - Italia.

Obracamy głowę nieco w prawo, widzimy dawne robotnicze osiedla, Ućkę, a jeśli bardzo wytężymy wzrok, na wprost dostrzeżemy również Rysy.

Na moment zerknijmy jeszcze do wnętrza kościółka św. Antoniego, niestety tylko przez dziurę po sęku, po budynek zamknięty jest na 5 kłódek.

Czasem jeszcze szpary w deskach są na tyle duże, że możemy zobaczyć światło wpadające przez nieoszklone okno.

Kiedy odejdziemy nieco w kierunku cmentarza, w całej okazałości ukaże nam się stare miasto.

Zaraz powiecie, że to ani nie świąteczne ani nawet zimowe. Bardzo nietrafiony podarek! Ale dobrze, spróbujmy od nowa. Tym razem niech nas poprowadzi pewien mały wierszyk. Zamknijcie oczy, a otwórzcie oczy wyobraźni i taki oto Labin spróbujcie sobie wyobrazić:

Pusty rynek. 
Nad dachami gwiazda. 
Świeci każdy dom. 

W zamyśleniu, uliczkami, idę, tuląc świętość świąt. 
Wielobarwne w oknach błyski i zabawek kusi czar. 
Radość dzieci, śpiew kołyski, trwa kruchego szczęścia dar. 
Więc opuszczam mury miasta, idę polom białym rad. 
Zachwyt w drżeniu świętym.



Na ten niezwykły czas życzę Wam jak najwięcej wyjazdów, bo wtedy będziecie mieli jak najwięcej powodów do powrotu do Domu. Niech każdy z nas ma na tyle dużą dłoń, aby z niej uczynić Betlejem i na tyle ciepłe serce, aby przyjąć nowonarodzoną Miłość. Wesołych Świąt!

wtorek, 17 grudnia 2013

Super (sladka) Chorwacja : Lino&Kraš.

W najśmielszych przypuszczeniach nie posądzałabym Chorwatów o tak rozwinięte talenty cukiernicze. Po prawdzie, kogoś kto nałogowo lubi słodkie, nietrudno zadowolić. Z drugiej jednak strony, podniebienie zmakosza staje się coraz bardziej wyrafinowane i z czasem może zechcieć pogardzić tzw. "byleczym". Ja, rodowitymi chorwackimi słodyczami na pewno nie wzgardzę. Co najwyżej ryzykuję przejedzenie, ale to też wyłącznie w jednym przypadku. Bardzo podoba mi się fakt, że w lokalnej ekonomii, Chorwaci przejawiają autentyczny patriotyzm. Bo i ile w Polsce praktycznie nie dostanie się polskich produktów, (Ale jak to! Przecież Wedel, Prince Polo, Żywiec? Niestety! Wszystkie one należą do zagranicznych koncernów, a my kupując, bezmyślnie napychamy kieszenie japońskie, koreańskie, izraelskie czy holenderskie.) Chorwaci mocno pilnują cen na importowane towary. Przykładowo, "zagraniczny" batonik jest prawie dwukrotnie droższy od krajowego - każda zdroworozsądkowa osoba wybierze tańszy. To jest jednak temat na oddzielny post.

Obok wina (którego Chorwacja również absolutnie nie ma prawa się wstydzić), drobne słodkości są najbezpieczniejszym prezentem. Bo prawie każdy z nas ma do nich słabość, a jeśli niekoniecznie, można je grzecznie przepodarkować komuś innemu. Zresztą, specjalność, której nie sposób zdobyć w swoim kraju będzie niewątpliwą ciekawostą i okazją do nowych doświadczeń. Jeśli kiedyś zdarzy Wam się przybyć do Chorwacji i będziecie chcieli okupić czymś miłym swoich bliskich, służę swoim eksperckim doświadczeniem :) Zapraszam!

DAWNO, DAWNO TEMU BYŁ SOBIE KRAŠ (czyt. krasz)...
Rodzicami Kraša była najstarsza (powstałą w 1911r.) czekoladowa maufaktura w tej części Europy (mająca wyłączność na dostarczanie czekolady na cesarski dwór) oraz równie stara fabryka sucharów, herbatników i wafli. Po zwycięstwie Tita, ojcem chrzestnym połączonych firm stał się Josip Kraš - czołowy, chorwacki komunista, bohater narodowy zabity w 1941 roku. Firma na znacjonalizowanym rynku miała doskonale, równie doskonałe produkty zaczęła wprowadzać na rynek. Na przestrzeni lat zmieniał się wyłącznie wygląd pudełka, receptura - zachowana baz zmian - raduje kolejne pokolenia. Czego zatem koniecznie trzeba spróbować odwiedzając jeden z firmowych sklepów Kraša?
Bajadera: nugatowa pralina z dodatkiem migdałów, orzechów laskowych i orzechów włoskich, które nadają jej charakterystyczny smak. Jako pierwszy produkt została wyróżniona oznaczeniem "Croatia Creation". Obawiałam się, że może być zbyt słodka - była dokładnie w sam raz.  

Griotte: delikatnie kwaskowate, śródziemnomorskie wiśnie zanurzone w likierze i oblane doskonałą gorzką czekoladą. Receptura ma przeszło 90 lat, ona również zapewniła firmie prestiżowe oznaczenie "Croatia Creation".

Dorina: podrzymuje zaszczytną tradycję najlepszych czekoladników działających w Zagrzebiu u początku minionego stulecia. Dostępna jest aktualnie w niezliczonych wariantach smakowych, teksturowych, gramaturowych, najlepsza jest oczywiście klasyczna, mleczna, 200-gramowa :)

Domaćica: w tłumaczeniu - "domowa", albo po prostu "ulubienica domowników". Nie wiem w czym tkwi jej sekret, to zwykłe kruche ciasteczka, muśnięte z jednej strony czekoladą. Niepowtarzalny smak, niezmienny od pokoleń, łączy wszystkich bez wyjątku członków rodziny.


Napolitanke: mój osobisty okręt flagowy całej firmy, mój faworyt. Jeszcze prostsza receptura : prosty wafel przekładany kremem czekoladowym, tak nawet piszą na opakowaniu. Ale to jest taki wafel i taki krem, że kiedy zaczniesz jeść, zapominasz o wszystkim. Tylko nie próbujcie ich jeść i jednocześnie pracować - z transu wyrwie was albo mdlący ból brzucha, albo puste dno opakowania. Bardzo groźne! W Chorwacji są tak popularne, że wszystkie wafelki nazywa się zwyczajnie "napolitanke".


Pamiętacie to zdjęcie? Oto dowód w sprawie.

... A POTEM POMYŚLELI O DZIECIACH, A TAK NAPRAWDĘ O SOBIE.
W 1934 roku, dwaj bracia Wolf założyli rodzinną spółkę produkującą marmoladę. Kilkanaście lat później, ta sama firma, już znacjonalizowana i pod szydlem znanej i lubianej Podravki, otwiera kolejne gałęzie produkcji. Dalej są już zupy, w końcu nikomu nieobca - Vegeta. Ostatecznie, w okresie baby-boomu lat 70., wchodzą na rynek produktów dziecięcych i prezentują misia Lino.

Čokolino: czekoladowa kaszka zbożowa przyrządzana na mleku, której smaku nie da się z niczym porównać, chyba jedynie z czekoladową manną. Przy najbliższej wizycie w Chorwacji, proszę nie wstydźcie się wejść w regał dla niemowlaków - cały chorwacki naród wychował się na tym jedzonku, a moi starsi współpracownicy z biura z dumą przechwalają się na jakie to promocje dużych (nawet do 2 kg) opakowań tej pysznej žitnej kašicy uczatowali.


Linolada: nazwa myląca, bo przywodzi na myśl linoleum, ale zasada działania jest właściwie zbliżona. Legendy i marketing głoszą, że jest to ponoć zdrowsza wersja nutelli, bo Linolada naszprycowana jest witaminami i innymi "naturalniejszymi" składnikami. Orzechów ma mniej, raptem 13% (n. ma 18%), a reszta to cukier i oleje utwardzone. Ale kto ze zdrowym podniebieniem czyta te etykiety? Krem jest super, a najlepiej smakuje jedzony palcem wprost ze słoika :)

Na koniec wypada błagać o wyrozumiałość, bo nie sposób mając tak ograniczone środki (transportu) eksportować tych wszystkich pyszności do Polski. Rozwiązanie wydaje się być jedno : przyjechać osobiście, choćby i do Istrii, a następnie najeść się ile żołądek zmieści. Potem wrócić i opowiadać jak było. Słodko zapraszam!


Zdjęcia nie są moją własnością, pochodzą ze stron producentów słodyczy.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Reagiraj - Volontiraj! : międzynarodowy dzień wolontariusza.

O tym dniu wokoło było już głośno zanim na dobre się o nim zwiedziałam. Kochani! 5. grudnia świętowaliśmy Międzynarodowy Dzień Wolontariusza, który został ustanowiony rezolucją samego ONZ. Na kilka dni przed, powoli, acz sukcesywnie zaczęliśmy mobilizować siły. Pomysł na labińską wersję obchodów był następujący : wszystkie pro-społeczne i wolontaryjne organizacje i stowarzyszenia miały w jednym miejscu zaprezentować swoją działaność i tym samym zachęcić innych do poświecenia swojego czasu i umiejętności dla innych.


Nasze świeże przypinki - godnie prezentowały się w klapach naszych ubrań.


Wolontariat nie jest, jak niestety sporo osób sądzi, darmową siłą roboczą. Wprawdzie jest to praca bezpłatna, ale nie bezinteresowna. I chociaż najczęściej wolontariuszem kieruje altruistyczna chęć pomocy drugim, to praktycznie zawsze może liczyć on na mnóstwo dodatkowych, niefinansowych korzyści. Satysfakcja, podwyższenie samooceny, poczucie bycia potrzebnym, poznawanie nowych osób, zdobywanie dodatkowych umiejętności (życiowych i zawodowych), doświadczenie cenne na rynku pracy to tylko kilka przykładów. Polakom, kiedy słyszą o wolontariacie, natychmiast przychodzą na myśl obowiązkowe "czyny społeczne". To zupełnie inna bajka, w samym już słowie "wolontariat" (łac. voluntas = wola, wolny wybór, chęć, gotowość) zakłada się całkowitą dobrowolność osoby zaangażowanej. Najbardziej ta sieć rozwinięta jest oczywiście w krajach społeczeństwa obywatelskiego (Skandynawia, Europa Zachodnia, Kanada), gdzie prace na rzecz innych nie są domeną dzieci chcących sensownie zagospodarować swój czas, a powszechne wśród młodego, średniego i starszego pokolenia. Wszyscy chcący pracować dla wszystkich, służąc swoimi umiejętnościami i doświadczeniem. Może za kilka lat i taka rzeczywistość zawita nad Wisłę, staram się patrzeć optymistycznie. :) Wolontariat Europejski (EVS : więcej informacji dla zainteresowanych) też jest oczywiście jednym z ogniw tego łańcucha!

Wracając na labińskie lodowisko - jak już wspomniałam : nowe centrum miasta - 12 stoisk ciasno obstawionych i każdy stara się przedstawić siebie w jak najaśniejszym świetle. Byliśmy my - nasz stolik zajmował centralne, zaszczytne i arcy-honorowe miejsce (niestety, było najmniej oblegane), a ponadto: HCK (Hrvatski Crvni Kriz), Stowarszyszenie na rzecz Osób Głuchoniemych, Stowarzyszenie św. Wincetego a Paulo, Ośrodek dla Osób Starszych, Schronisko dla zwierząt, ale również Policja, Stowarzyszenie na rzecz grzybów czy Koło Ludowych Tradycji. 


Jak podobają się Wam nasze "hand-made hands"? Co i jak z nimi - przeczytacie poniżej. 


Nasza niepełna ekipa : (od lewej) Jelena, Alen, Renata, Daniela + Bobo/Borys - przyszły prezydent Labina (takie jest jego dziecięce marzenie).


Ten znak rozpozna każdy na całym świecie.


Można było naturalnie wspomóc działalność organizacji czy to bądź biorąc udział w loterii fantowej dla ofiar tajfunu na Filipinach, kupić ręcznie malowane, płócienne torby i materiały kuchenne zrobione przez osoby niepełnosprawne, zaadoptować psa (fizycznie lub "duchowo"), ale i (jak to wolontariat ma do siebie) skorzystać również : najeść się przepysznych past i zapiekanek z leśnych grzybów, spróbować domowych win i likierów, poprzebierać się w strój policjanta, wziąć udział w artystycznych warsztatach dla dzieci "α-kreativci". Dodatkowo, dla umilenia czasu wymyślona została akcja (nie pytajcie przez kogo, przeze mnie nie) "Osmieh za pet" (Uśmiech za piątkę). Cały poranek wycinaliśmy kalecząc się, a potem malowaliśmy brudząc się, styropianowe ręce. Dotransportować je na dół nie było łatwo, finalny efekt oceńcie sami. Właściwie reakcja ludzi była pozytywna - wywoływała uśmiech na twarzy (o to chyba chodziło), bezpośredniego nawiązania do idei wolontariatu szukam do dziś.


Być przyłapanym na gorącym uczynku, dla takich pysznych past grzybowych warto zgrzeszyć pychą.


Nie sama jedna dałam się uwieść, Renacie też bardzo smakowało.


To będą bodaj mikołaje, albo bałwanki - coś prostego i niebrudzącego ;)


Dziewczyny przyjechały specjalnie z Puli, aby nas wesprzeć w piątkowej akcji. Na codzień same wolontariuszują w domu pomocy społecznej.


Alen nie wie czego ma się chwycić : grzyby czy piątkowa akcja - wybiera obie opcje.


Jelena, która zdobyła "osmieh".


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Ad_ventus : otwarcie sezonu i niespodziewani goście.

I nadszedł : mamy 1. grudnia. Jakie to przedziwne, że ludzie już wcześniej mnożą wysiłki, aby jak najlepiej przygotować się do przygotowania do Świąt. Już na kilka dni wcześniej na ulicach montowano lampki i kiczowate, na wpół nie działające mikołajki i reniferki. Wykopano też dziurę pod choinkę, a przed jedną kawiarnią stanęła potworna krzyżówka Billa Clintona z czerwonym krasnalem (w zamyśle miał to być Mikołaj, który gra na saksofonie, a przy tym rytmicznie ugina kolana). Od przeszło dwóch tygodni w wielkiej tajemnicy konstruowano na boisku szkolnym namiot, mający na najbliższe 29 dni stać się nowym centrum miasta.

Także z innego powodu 1.12 był dla Chorwatów ważną datą. Od 8. listopada, po obu stronach barykady trwała mobilizacja, ulice były oplakatowane, w gazetach przekrzykiwały się nagłówki, manifestacje, pochody, na fejsbuku zmieniano profilowe zdjęcia... Generalnie, cały naród podzielił się na "ZA" lub "PROTIV". O czym mowa? O referendum w sprawie konstytucyjnej definicji małżeństwa, naturalnie. Najkrócej rzecz ujmując, na pytanie "Czy jesteś za przyjęciem zapisu w Konstytucji Republiki Chorwackiej zapisu, że małżeństwo to nierozerwalny związek kobiety i mężczyzny" ZA byli wszyscy, którzy są przeciw homoseksualistom w ogóle, a PROTIV byli ci, którzy sprzeciwiają się wpływom Kościoła Katolickiego w kraju. W rezultacie, jednych określano jako faszytów, drugich jako komunistów. Ot i mamy tradycyjne, lokalne danie : kocioł bałkański. Jako postronny obserwator widzę w ten sposób : Chorwacja ma ogromne aspiracje europejskie (i słusznie, bo prawie przez cały czas swojego istnienia była w sercu Europy) i chce być krok przed Francuzami (na przykład); z drugiej strony, na Bałkanach nigdny nic nie może być proste i takie jak się wydaje. Ostatecznie zapis przeszedł, a ja się przy okazji dowiedziałam, że żyję w najbardziej "homofilicznym" lub "heterofobicznym" mieście w całej Chorwacji : 70,9% PROTIV to nielada powód do dumy!


Printscreen z labińskimi wynikami referendum : sami spójrzcie.

Ale wracając do ciekawszych wydarzeń, gdyż punktualnie w południe zgromadziło się całe miasto w napięciu oczekując otwarcia pionierskiego przedsięwzięcia... lodowiska! Mały namiot pękał w szwach i oczywiście zawiódł sprzęt mrożący. Labinianie musieli zadowolić się bagniskiem, albo poczekać do wieczora. W sumie, o 12:15 było po wszystkim. Nie widziałam finału, bo akurat w tym czasie zajęta byłam goszczeniem niespodziewanych przybyszów z Kutereva (pamiętacie ludzi-niedźwiedzi ze szkolenia w Orahovicy?). Sebastian (Fr) i Azar (Ru) odwiedzili nas w drodze z Puli. Do Puli przyjechali autostopem (217km w 12h nie jest przytłaczającym rekordem), tam spotkali innych wolontariuszy w Istrii, a wracając zatrzymali się u nas na kilka godzin. Właściwie tego dnia była potworna bura (lodowaty wiatr z prędkością dochodzącą do 130km/h) i większość czasu przesiedzieliśmy pijąc herbatę i wspominając najśmieszniejsze momenty ze szkolenia.


Nówka, prawie nieśmigana. W rzeczywistości zamiast "ice pool" był "swimming pool".


Gdzieś przy bandzie znaleźliśmy kij hokejowy sygnowany CCCP, nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności zrobienia sobie wspólnego zdjęcia.


Komunikat jest "tak" czy "nie" ? A generalnie widzicie część naszego skromnego lokum.

Sébastien (w czapce) i Azar (dryblas) na tle Bramy Floriańskiej na środku głównego placu miasta - dowód rzeczowy ich obecności.

Wieczorem rzeczywiście, lód się zmroził, przyjechały Smerfy z Puli (zaprzyjaźniony, młodzieżowy teatr), a pierwsze ostrza pocięły krystaliczną taflę. Dzieciarnia, której liczby na malutkiej powierzchni lodowiska, nikt nie kontrolował, zabawę miała przednią. Dla rodziców : grzane wino. Czegóż do szczęścia więcej potrzeba?


Bardzo wymieszane polsko-chorwacko-polsko/chorwackie towarzystwo : kuhano wino i popcorn łączą narody i pokolenia, ludy i języki ;)

Ja mam jedno, poważne postanowienie adwentowe : nauczyć się jeździć na łyżwach. Teraz jest miejsce na salwę śmiechu: ... . Polka, która przyjeżdża do Chorwacji, żeby nauczyć się jeździć na łyżwach.


Nie widzicie zbyt wyraźnie? Nie miałyśmy czasu żeby stanąć.


Tu z moją cierpliwą nauczycielką. Kiedy na pierwszej lekcji poruszałam wyłącznie wokół bandy, słyszę : "Już ci tak źle nie idzie" :) Bezcenne!

niedziela, 1 grudnia 2013

Jak nawet z nieciekawej konferencji wyciągnąć ciekawe wnioski : Porec.

Z wielkim entuzjazmem przyjęłyśmy propozycję uczestniczenia w kilkudniowej, młodzieżowej konferencji organizowanej w Porecu. Zapowiadało się naprawdę świetnie : 4 dni konferencji, warsztatów, szkoleń, spotkań z ludźmi, który mają dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia, międzynarodowe towarzystwo i przede wszystkim... free food!

Konferencję zorganizowały organizacje młodzieżowe związane z miastami Poreć i Maribor, była ona częścią dużego projektu Adriatic Youth, który tak jak Adrinet ma ożywić współpracę między krajami nadadriatyckimi, a w szczególności Chorwacją i Słowienią. Głównym celem konferencji było zebranie i wymiana pomysłów co należałoby zrobić w tej konkretnej przestrzeni : polityki młodzieżowej w rejonie Adriatyku, jakie są potrzeby i jakie możliwości. Ponad 60 osób, bardzo młodych i niedoświadczonych oraz ekspertów w różnych dziedzinach, miało konstruktywnie debatować przez najbliższe 4 dni.

Przybyliśmy z opóźnieniem (bo zamiast czwartowego wieczoru, w piątek przed południem), ale niewiele na tym straciliśmy. W sali konferencyjnej trwała już poranna sesja : po słoweńsku. Rewelacja! Przez 2 miesiące nauczyłam się już po trosze rozumieć chorwacki, ale ze słoweńskim miarka się przebrała. I o ile Słoweńcy rozumieją Chorwatów, dla tych drugich słoweński język pozostaje niezrozumiały. Prezentacja, tak mi się przynajmniej wydaje, była ciekawa. Przedstawiała ogólną sytuację młodzieży w Unii Europejskiej i kierunki polityki młodzieżowej. Tylko tyle i aż tyle wiem. Odnosiłam jednak wrażenie, że jestem jedną z niewielu osób, które przynajmniej starają się uważać. Większość uczestników, których średnia wieku nie przekraczała 19 lat, zajęta była bądź spaniem, bądź publikowaniem rozmaitości na FB, albo rysowaniem dziwnych wzorów na samoprzylepnych karteczkach. Po przerwie zabraliśmy się za tzw. "akwarium idei" (bo Poreć słynie na całą Istrię ze swojego oceanarium/akwarium). Grupa z którą miałam współpracować najpierw zgodziła się operować angielskim, po czym wszystkie niemal rozmowy prowadzili po słoweńsku. Jak tylko mogłam wysilałam się aby zorozumieć o czym mówią, czasem zdołałam podrzucić jakiś pomysł albo wtrącić uwagę - za każdym razem w napięciu oczekując ich reakcji : czy nie mówię przypadkiem czegoś całkowicie nie na temat. Doświadczenie bardzo ciekawe, ale bardzo wyczerpujące.


Praca wre w bardzo międzynarodowej ekipie.


Każdy pomysł był ciekawy i wart uwagi, wszystkie zostały pieczołowicie zgromadzone i może w przyszłości będą wykorzystane.


W Poreću jest słynne akwarium (mniejsze oceanarium), w trakcie konferencji stworzyliśmy własne, bardziej dopasowane do naszych potrzeb.

Po kolacji nie zdecydowaliśmy się uczestniczyć w wieczornej dyskotece (za dobrze pamiętamy wycieczkowo-szkolne dyskoteki), a że do kompletu brakowało zaledwie Vanji (bawi on aktualnie w Grecji), ruszyliśmy na podbój centrum miasta. Poreć szczerze zrobił na mnie wspaniałe wrażenie, usprawiedliwone zatem były moje oczekiwania co do możliwości wieczornego spędzenia czasu. Co zastaliśmy o 21h? Ani jeden bar, pizzeria, kawiarnia, restaruracja, fast food nie były otwarte. Na przestrzeni całego centrum spotkaliśmy... 2 chłopców. Ostatecznie, całkiem zrezygnowani, udaliśmy się do wątpliwego café/baru, który jako jedyny miał jakichś gości.

Nocny Poreć był zaskakująco pusty : więcej osób spotkaliśmy w opuszczonym Dvigradzie.


W końcu nasz trud został okupiony odnalezieniem jedynego czynnego, w dodatku podejrzanego baru.


Nazajutrz, w wyniku niedogadania, Renata, Daniela i ja zostałyśmy bez transportu i bez możliwości uczestniczenia w spotkaniu z burmistrzem Poreća. Mogłyśmy narzekać i marudzić, ale postanowiłyśmy wybrać się na długi spacer longo mare. Nie dość, że nawdychałyśmy się jodu w nadmiarze, wypiłyśmy autentyczną, wyśmienitą, włoską kawę, nie nudziłyśmy się w czasie spotkania jak pozostali uczestnicy konferencji. Always look on the bright side of life! :)


Słońce, morze, piękne dziewczyny; jednym słowem : ISTRA.


Poreć słynie też ze swej ryby, dlatego mozaika jest kolejnym charakterystycznym znakiem.


Litterature française jest na szczęście wszędzie. Pijąc doskonałą kawę mogłam rozkoszować się cytatami z Prousta.


Moje ulubione zdjęcie : "Nie jedz fastfoodów, bo nie będziesz mógł latać!"


Zjadłyśmy darmowy lunch, objedliśmy się soczystych mandarynek i grzecznie wymówiliśmy się od wycieczki do Poreća (zmieniono program, zamiast warsztatów miała się odbyć baaaardzo dłuuuuga coffee break). Na odchodne nachapaliśmy się kilku gadżetów (przybory do pisania, etc.) i ruszyliśmy w drogę powrotną do Labina. Alen spieszył się na mecz, wszyscy chcieli uczestniczyć w niedzielnym otwarciu lodowiska, a konferencja nie przedstawiała kuszących możliwości edukacyjnych.


Oficjalnie przedstawiam pozostałą część naszej biurowej ekipy : Jelena, Renata i Alen + Daniela (oczywiście).


Wracając, zboczyliśmy nieco z trasy, aby zwiedzić lokalną ciekawostkę - w samym sercu Istrii, leży opuszczone, średniowieczne miasto. Ostatni mieszkańcy opuścili Dvigrad w 1714 roku. Zbierające krwawe żniwo plaga dżumy i malarii oraz liczne wojny w XVI wieku stała się powodem znacznego wyludnienia miasta. Dziś podejmowane są wysiłki dla odbudowania ruin. Wrażenie sprawiają niesamowite, dziś można z łatwością rozpoznać co znajdowało się w poszczególnych budynkach. W promieniach zachodzącego słońca opowiadał historię zamierzchłych i mrocznych czasów.


Spacer po spustoszonych ruinach nocą - to musi być dopiero przeżycie.


Wieczór : pora kiedy zmysły lubią płatać figle. Każdy szanujący się horror zaczyna się o zmierzchu.

To tzw. miniaturowy "kažun", Istria jest nimi usiana. Pochodzą z czasów rzymskich, dawniej stanowiły schronienie dla pasterzy i rolników w czasie żniw.


"Gdy rozum śpi, budzą się demony"