wtorek, 19 listopada 2013

Niegościnny Osijek : jak zwykle tylko do czasu.

Chorwackie koleje przypominają polskie pod wieloma względami, ustepujemy im jednak w prędkości, a raczej powolności. Ale tak jak dla optymisty "szklanka jest do połowy pełna", tak mikroskopijny pęd pociągu pozwala rozkoszować się slawońskimi krajobrazami za oknem. Płaska jak stół Slawonia do złudzenia przypomina równiny Wielkopolski : małe, nieregularnie usiane domki, poletka najróżniejszych upraw, czasem żółtawa wieża kościółka, w oddali lasy i rzeczki. Spokój, błogość, prawie ospałość. Trudno uwierzyć, że o te ziemie toczyły się tak niedawno bratobójcze walki.

I tak zdecydowanie wolę podróże pociągiem niż autobusem.


 Wsi spokojna, wsi wesoła (?)

Ostatecznie dotarłysmy do końca linii kolejowej, do miasta oddalonego raptem 25km od serbskiej granicy i które jak prawdopodobnie żadne inne w Chorwacji pamięta wydarzenia sprzed 20 lat [bardzo ciekawe wspomnienia można znaleźć TU]. Dosłownie na każdym kroku widać krwawe pamiątki z czasów wojny : niemal każdy budynek nosi ślady po pociskach albo odłamkach granatów. Mieszkańcy nie są tak pogodni jak w Istrii (niemalże niedotkniętej konfliktem), nie uśmiechają się tak łatwo. W sobotnie popołudnie, ściśłe centrum było zupełnie wymarłe, prawie żaden sklep nie był otwarty, nie było ludzi, tramwaje jeździły puste. Było zimno i cicho. Nie tego spodziewa się turysta, który czytał sporo o slawońskiej gościnności, a po przybciu do Osijeka napotyka centrum informacji turystycznej otwarte wyłącznie od poniedziałku do południa w piątek. Szwedałyśmy się zatem się zdecydowanie bez celu, zmarznięte i z tobołami : to w McDonaldzie, to w innej kawiarni, czekając, jak na wybawienie, wiadomości od Niny, która obiecała nam kanapę u siebie w mieszakaniu.

Centrum tego 130-tysięcznego miasta, w weekendowe popołudnie świeciło pustkami.

Nie znajdzie się publicznego budynku nieposzatkowanego pociskami.

Oprócz dziur, gdzie niegdzie ostały się napisy na murach : "Osijek - nepokoreni grad!".

Osjecka "zimska luka" (port zimowy) to regularne miejsce rekreacji mieszkańców miasta, oczywiście szczególnie latem.


We wieczornej scenerii prezentuje się szczególnie czarująco.


To jedna z takich osób, których właściwie nie powinno się spotkać (bo jakim sposobem?), a która zmienia całkowicie życiową perspektywę. Znalazłam ją na portalu CouchSurfing (którzego użytkownicy oferują sobie nawzajem możliwość noclegu za darmo). Od samego początku ujęła nas swoją eksplodującą energią, poczęstowała własnoręcznie przygotowaną zupą kalafiorową i zaproponowała wspólne wyjście na imprezę. Z tytułu niepodzielania przez nas tej samej energii co ona, skończyło się na piciu wina z colą (co znałysmy już z Istrii) i opowieściach o przygodach wszelakich. Nazajutrz spędzilyśmy leniwy poranek, potem udałysmy się na niedzielny spacer.

Nieciekawy i ponury Osijek wydał się tym razem dalece bardziej przyjazny : poznałysmy miejsca, o których istnienie nawet nie podejrzewałyśmy, choćby zakamarki starej twierdzy (Tvrđa) czy najprzytulniejszy coffee-bar jaki ostatnio odwiedziłam. Ostatecznie wpadłysmy na genialny pomysł zorganizowania meksykańskiego wieczoru : burritos i salsa. Nie dość, że byla przy tym cała masa przepysznej zabawy, to efekt naszej pracy przerósł wszelkie oczekiwania. Nie dbam o skromność, bylo po prostu niebiańsko smaczne! 

Twierdzę zbudowali Habsburgowie w obawie przed Turkami, z kompleksem koszar, magazynów, a nawet klasztorów i sklepów oraz rynkiem stanowiła praktycznie samodzielne miasto.



Były igraszki z Picassem...

... i naturalnie czas na porządną kawę.


"Slow food" w najsmaczniejszym wydaniu.

Jest dobrze : marchewka, kapusta, kukurydza, fasola, kurczak i mnóstwo aromatycznych przpraw.


"Dobar tek!", albo raczej "Buen provecho!"


W przeciągu tych niecałych dwóch dni wielokrotnie nadużyłyśmy chorwackiej gościnności Niny. Problem w tym, że nie miałyśmy jak się wymówić. Nie tylko karmiła nas tym co najlepsze z własnej lodówki (na przykład warzywami z ogródka  babci), to na domiar przygotowała nam śniadanie czy częstowala wspomnianym już winem. Nie wiedzialysmy już czy czuć ogromną wdzięczność czy zakłopotanie. Znów pojawiło się uczucie niezasłużenia i tak bezinteresownej chęci pomocy z jej strony, że pozostało nam bądź w nieskończenie powtarzać "hvala" bądź zwyczajnie milczeć. Ten opis w najmniejszym ułamku nie odda jak wiele znaczyło dla mnie tych kilkadziesiąt godzin spedzonych w Osijeku. Pewne jest to, iż takie osoby jak Nina są najlepszymi ambasadorami miasta, dalece bardziej niż nieobecni pracownicy informacji turystycznej.

Nina, hvala Ti puno! :))

W poniedziałkowy ranek starałyśmy się wszystkie jak najbardziej odwlec moment pożegnania. Jeszcze wspominalysmy seans "Hobbita", który zoorganizowałysmy sobie po meksykańskiej uczcie. Coś się skończyło, ale też coś się zaczęło : nie wierzę, że widziałysmy się z Niną po raz ostatni!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz