niedziela, 1 grudnia 2013

Jak nawet z nieciekawej konferencji wyciągnąć ciekawe wnioski : Porec.

Z wielkim entuzjazmem przyjęłyśmy propozycję uczestniczenia w kilkudniowej, młodzieżowej konferencji organizowanej w Porecu. Zapowiadało się naprawdę świetnie : 4 dni konferencji, warsztatów, szkoleń, spotkań z ludźmi, który mają dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia, międzynarodowe towarzystwo i przede wszystkim... free food!

Konferencję zorganizowały organizacje młodzieżowe związane z miastami Poreć i Maribor, była ona częścią dużego projektu Adriatic Youth, który tak jak Adrinet ma ożywić współpracę między krajami nadadriatyckimi, a w szczególności Chorwacją i Słowienią. Głównym celem konferencji było zebranie i wymiana pomysłów co należałoby zrobić w tej konkretnej przestrzeni : polityki młodzieżowej w rejonie Adriatyku, jakie są potrzeby i jakie możliwości. Ponad 60 osób, bardzo młodych i niedoświadczonych oraz ekspertów w różnych dziedzinach, miało konstruktywnie debatować przez najbliższe 4 dni.

Przybyliśmy z opóźnieniem (bo zamiast czwartowego wieczoru, w piątek przed południem), ale niewiele na tym straciliśmy. W sali konferencyjnej trwała już poranna sesja : po słoweńsku. Rewelacja! Przez 2 miesiące nauczyłam się już po trosze rozumieć chorwacki, ale ze słoweńskim miarka się przebrała. I o ile Słoweńcy rozumieją Chorwatów, dla tych drugich słoweński język pozostaje niezrozumiały. Prezentacja, tak mi się przynajmniej wydaje, była ciekawa. Przedstawiała ogólną sytuację młodzieży w Unii Europejskiej i kierunki polityki młodzieżowej. Tylko tyle i aż tyle wiem. Odnosiłam jednak wrażenie, że jestem jedną z niewielu osób, które przynajmniej starają się uważać. Większość uczestników, których średnia wieku nie przekraczała 19 lat, zajęta była bądź spaniem, bądź publikowaniem rozmaitości na FB, albo rysowaniem dziwnych wzorów na samoprzylepnych karteczkach. Po przerwie zabraliśmy się za tzw. "akwarium idei" (bo Poreć słynie na całą Istrię ze swojego oceanarium/akwarium). Grupa z którą miałam współpracować najpierw zgodziła się operować angielskim, po czym wszystkie niemal rozmowy prowadzili po słoweńsku. Jak tylko mogłam wysilałam się aby zorozumieć o czym mówią, czasem zdołałam podrzucić jakiś pomysł albo wtrącić uwagę - za każdym razem w napięciu oczekując ich reakcji : czy nie mówię przypadkiem czegoś całkowicie nie na temat. Doświadczenie bardzo ciekawe, ale bardzo wyczerpujące.


Praca wre w bardzo międzynarodowej ekipie.


Każdy pomysł był ciekawy i wart uwagi, wszystkie zostały pieczołowicie zgromadzone i może w przyszłości będą wykorzystane.


W Poreću jest słynne akwarium (mniejsze oceanarium), w trakcie konferencji stworzyliśmy własne, bardziej dopasowane do naszych potrzeb.

Po kolacji nie zdecydowaliśmy się uczestniczyć w wieczornej dyskotece (za dobrze pamiętamy wycieczkowo-szkolne dyskoteki), a że do kompletu brakowało zaledwie Vanji (bawi on aktualnie w Grecji), ruszyliśmy na podbój centrum miasta. Poreć szczerze zrobił na mnie wspaniałe wrażenie, usprawiedliwone zatem były moje oczekiwania co do możliwości wieczornego spędzenia czasu. Co zastaliśmy o 21h? Ani jeden bar, pizzeria, kawiarnia, restaruracja, fast food nie były otwarte. Na przestrzeni całego centrum spotkaliśmy... 2 chłopców. Ostatecznie, całkiem zrezygnowani, udaliśmy się do wątpliwego café/baru, który jako jedyny miał jakichś gości.

Nocny Poreć był zaskakująco pusty : więcej osób spotkaliśmy w opuszczonym Dvigradzie.


W końcu nasz trud został okupiony odnalezieniem jedynego czynnego, w dodatku podejrzanego baru.


Nazajutrz, w wyniku niedogadania, Renata, Daniela i ja zostałyśmy bez transportu i bez możliwości uczestniczenia w spotkaniu z burmistrzem Poreća. Mogłyśmy narzekać i marudzić, ale postanowiłyśmy wybrać się na długi spacer longo mare. Nie dość, że nawdychałyśmy się jodu w nadmiarze, wypiłyśmy autentyczną, wyśmienitą, włoską kawę, nie nudziłyśmy się w czasie spotkania jak pozostali uczestnicy konferencji. Always look on the bright side of life! :)


Słońce, morze, piękne dziewczyny; jednym słowem : ISTRA.


Poreć słynie też ze swej ryby, dlatego mozaika jest kolejnym charakterystycznym znakiem.


Litterature française jest na szczęście wszędzie. Pijąc doskonałą kawę mogłam rozkoszować się cytatami z Prousta.


Moje ulubione zdjęcie : "Nie jedz fastfoodów, bo nie będziesz mógł latać!"


Zjadłyśmy darmowy lunch, objedliśmy się soczystych mandarynek i grzecznie wymówiliśmy się od wycieczki do Poreća (zmieniono program, zamiast warsztatów miała się odbyć baaaardzo dłuuuuga coffee break). Na odchodne nachapaliśmy się kilku gadżetów (przybory do pisania, etc.) i ruszyliśmy w drogę powrotną do Labina. Alen spieszył się na mecz, wszyscy chcieli uczestniczyć w niedzielnym otwarciu lodowiska, a konferencja nie przedstawiała kuszących możliwości edukacyjnych.


Oficjalnie przedstawiam pozostałą część naszej biurowej ekipy : Jelena, Renata i Alen + Daniela (oczywiście).


Wracając, zboczyliśmy nieco z trasy, aby zwiedzić lokalną ciekawostkę - w samym sercu Istrii, leży opuszczone, średniowieczne miasto. Ostatni mieszkańcy opuścili Dvigrad w 1714 roku. Zbierające krwawe żniwo plaga dżumy i malarii oraz liczne wojny w XVI wieku stała się powodem znacznego wyludnienia miasta. Dziś podejmowane są wysiłki dla odbudowania ruin. Wrażenie sprawiają niesamowite, dziś można z łatwością rozpoznać co znajdowało się w poszczególnych budynkach. W promieniach zachodzącego słońca opowiadał historię zamierzchłych i mrocznych czasów.


Spacer po spustoszonych ruinach nocą - to musi być dopiero przeżycie.


Wieczór : pora kiedy zmysły lubią płatać figle. Każdy szanujący się horror zaczyna się o zmierzchu.

To tzw. miniaturowy "kažun", Istria jest nimi usiana. Pochodzą z czasów rzymskich, dawniej stanowiły schronienie dla pasterzy i rolników w czasie żniw.


"Gdy rozum śpi, budzą się demony"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz