niedziela, 2 lutego 2014

Aby Polska nie zginęła

Dobrze byłoby, aby obecność zagranicznego wolontariusza doprawiła nieco lokalny koloryt. Jak już jednak próbowałam przy okazji Bożego Narodzenia, zdałam sobie sprawę, że zadanie nie będzie łatwe. 

Spróbowałam swoich sił jako nauczyciel rodzimej mowy - zaproponowałam, że w związku z całkiem niemałą rzeszą turystów z Polski rokrocznie odwiedziającą Istrię, może znajdą się jacyś chętni na bezpłatne lekcje języka polskiego. Proszę zgadnijcie jaki był rezultat. Na pierwszej, pieczołowicie przygotowanej lekcji, spełniającej wymogi nawet najbardziej wymagającego dydaktyka, zawierającej wszystkie najbardziej efektywne metody oraz uwzględniającej różnice kulturowe, pojawiło się uczniów... zero. Na drugiej... 1 dziewczynka, której mama akurat nie miała co zrobić i zapytała czy może ją zostawić na przechowanie - nauczyła się śpiewać kilka sztampowych polskich piosenek, chociaż tyle. Dużo owocnej poszło mi z edukacją moich współpracowników - mistrzowsko opanowali słowa "smačnego" oraz "pžedsiebiorčošć".

Oto dwa z czterech mocnych, polskich akcentów w naszym biurze; ponadto są jeszcze ryba z Rybnika i Agata z Bydgoszczy.

Trzy lata spędzone w Kolegium skutecznie wyleczyły mnie ze zniechęcenia. Uznałam, że zwyczajnie metoda wymaga modyfikacji. Sięgnęłam do środka starego jak świat i od zawsze przynoszącego oczekiwane rezultaty : przez żołądek. 

Już przed Świętami była mowa o zorganizowaniu wieczorów kulturalnych, gdzie każdy z nas mógłby się pochwalić tym co ma najlepsze. Jestem dopiero w fazie intensywnego rozwiajnia swoich talentów kulinarnych, zatem potrawą najłatwiejszą, najtańszą, najsmaczniejszą i najbardziej polską wydało mi się nic innego jak oczywiście placki ziemniaczane. Z niedawnego artykułu Forbes'a wynika, iż jesteśmy jabłkową potęgą - w 2013 roku w eksporcie wyprzedziliśmy nawet Chiny (!) Do picia zaserwowałam zatem sok jabłkowy z białowieską duszą ;), na dodatek szczypta cynamonu i kilka kostek lodu - smakował nawet najwybredniejszym niedojadaczom i niedopijaczom. Jako dobry gospodarz nie zaniedbałam i duchowej oprawy spotkania. W tle płynęły przeplatające się głosy Czesława Niemena, Cleo&Donatana, Lady Pank oraz Myslovitz - mnie osobiście, słuchając Łez, łezka się w oku zakręciła.








Mimo że ziemniaków na placki nie starłam przy pomocy tradycyjnej tarki, i mimo że do wyboru jako dodatki były jedynie cukier i kwaśna śmietana, pomimo odbywającej się równolegle ogólnokrajowej nocy muzeów z masą przeciekawych atrakcji - chyba udało mi się zrealizować główny cel lekcji : pokazać, że Polska nie taka straszna jak ją malują i że w sumie bardzo fajnie jest być Polakiem. To była dla mnie bardzo cenna lekcja!


środa, 15 stycznia 2014

Unia Europejska na ulicach Labina.

Jako, że jednym z podstawowych punktów statutowych naszej organizacji, a także samego projektu EVS, w którym biorę udział jest promowanie działań i wartości europejskich oraz jak najszersze informowanie o możliwościach jakie oferuje Unia Europejska - wreszcie coś powinniśmy w tym kierunku działać.

Bardzo głośno jest obecnie o nowym, wielkim programie Unii Europejskiej dla młodzieży Erasmus + . To ogromny pakiet naprawdę świetnych możliwości nie tylko dla młodzieży, i nie tylko dla studentów i nie tylko w dziedzinie nauki. W końcu Komisja Europejska pożądnie zabrała się za przeciwdziałanu szalejącej pladze bezrobocia i zakłada, że wydając astronomiczne 15 miliardów euro (!!), do 2020 roku uda się obniżyć jego poziom. 

Z tej okazji wypuszczono nowy Europejski Portal Młodzieżowy, gdzie w przyjazny sposób, wszyscy zainteresowani mogą znaleźć informacje dotyczące przeróżnych możliwości oferowanych w ramach programów unijnych. Nareszcie takie rzeczy jak spis organizacji biorących udział w EVSie czy oferty bezpłatnych szkoleń, kursów i stypendiów, ogłoszenia o konkursach, praktyczne wskazówski dotyczące podróżowania lub życia za granicą, wreszcie wszystkie aktualności i bieżące wiadomości, można znaleźć w jednym miejscu. Co więcej, strona jest dostępna w 27 językach Wspólnoty, a treści są skategoryzowane według krajów. Wygląd strony też nie jest odstraszający. 

 Europejski Portal Młodzieżowy - Informacje i możliwości dla młodych ludzi w całej Europie

Naszym zadaniem było zatem poinformować labińską społeczność jak, gdzie i którędy mogą znaleźć potrzebne informacje - wiadomo, że dziś właśnie informacja jest na wagę złota. Z niemałym zapałem zabraliśmy się zatem do konstruowania sturopianowych sześcianów, które potem miały zostać umiejscowione w strategicznych punktach miasta. Z założenia, na bokach kostki znalazły się zachęcające pytania w stylu : Lubisz podróżować? Jesteś młodą, kreatywną osobą? Chcesz poznać nowych ludzi? Jesteś ciekaw wyzwań? Kiedy ta przynęta okazała się skuteczna, zanteresowany podchodził i "zaglądał w dziurkę" (tak brzmiało jedno z poleceń, niczym kopiuj-wklej z Alicji w krainie Czarów) - tam znajdował adres internetowy i wskazówki jak zrobić z niego użytek.








Trudno ocenić rzeczywisty rezultat całej akcji. Nas kosztowała dużo pracy, ale i dużo zabawy (wreszcie miła odmiana dla bycia przyklejonym do krzesła i klawiatury). Niektóre kostki padły ofiarą lokalnych wandali, inne najbardziej ucieszyły dzieci ze szkoły podstawowej. Najważniejsze, że Wy drodzy czytelnicy daliście się złapać na tę przynętę, a co już zrobicie z tą "informacją" to już wyłącznie od Was zależy :)

czwartek, 9 stycznia 2014

Wracamy do spotkań.

Można by powiedzieć, że spotkania są esencją pracy organizacji. Ich regularność zależy od tego czy Alen - przewodniczący organizacji ma akurat coś do powiedzenia swojej ekipie czy nie. Ostatnie miało miejsce dokładnie na 2 godziny przed moim wyjazdem do domu : jak zawsze spadło jak grom z jasnego nieba. Kiedy rozlega się magiczne "morning meeting" należy rzucić wszystko, zająć miejsce w sąsiednim pokoju i spodziewać się wszystkiego. Nie żeby było to jakoś wyjątkowo katorżnicze doświadczenie, przypomina raczej jajko niespodziankę. Czasem uroczo jest patrzeć z jaką pieczołowitością wszyscy notują, rysując słoneczkowate mapy myśli, potem nic tylko zostawić sobie te rysunki na pamiątkę.

Nie było niespodzianką co przygotował Alen w środowy poranek, dla mnie pierwszy w tym nowym roku : "morning meeting". Treść była bardziej niż podobna do tego ubiegłorocznego, dowiedzieliśmy się bardzo ogólnie, że czeka nas mnóstwo pracy, ale prawie słowa o tym w jaki sposób nasz w niej udział miałby wyglądać. Ostatnimi czasy nie narzekałam na nadmiar obowiązków, nie wydawać by się mogło, aby nowy rok przyniósł nowy stan rzeczy. Dwa podstawowe wnioski wysnute zostały z dzisiejszego spotkania : w piątek testujemy gry, które za astronomiczną sumę zakupili niedawno do swojego klubu młodzieżowego, a w najbliższym czasie zorganizujemy bardzo kulturalne wieczory hiszpańsko-polsko-chorwackie.

środa, 8 stycznia 2014

3-tygodniowy reset każdemu wyj(e)dzie na dobre.

Trzy okołoświąteczne tygodnie spędzone poza Labinem bynajmniej nie miały nic wspólnego z błogim nieróbstwem. W porównaniu z ostatnim trajektem, tym razem podróż zajęła trochę więcej czasu ale to z powodu - wydawało by się z pozoru niesprzyjającemu autostopowaniu - trybowi nocnemu. Nigdy wcześniej nie ruszałam w drogę w godzinach popołudniowych, ale też nigdy wcześniej tak punktualnie nie przyjeżdżałam na miejsce. 26 godzin od startu byłam bogatsza o kolejny bagaż doświadczeń - prawie równie ciężki co mój zielony plecak :)


Przybywając do domu w weekend bezpośrednio poprzedzający Boże Narodzenie absolutnie nie miałam co liczyć na słodkie próżniactwo - miałam go dosyć na kilka dni przed wyjazdem. Zamiast tego, o wiele bardziej przeze mnie lubiane - kuchcenie, przygotowywanie i załatwianie. Nareszcie poczułam ducha Świąt, tak bardzo nieobecnego z wielu względów w Labinie. Nie miałam wprawdzie okazji przeżyć Bożego Narodzenia po istriańsku, ale z opowieści, które słyszałam - raczej nie mam czego żałować. Kiedy pochwaliłam się, że u nas standardowo na wigilię przygotowuje się 12 potraw - w odpowiedzi usłyszałam, że tyle to w ogóle potrafią przygotować. W praktyce wigilii prawie w ogóle się nie obchodzi, 25 grudnia je się jakiś może odrobinę bardziej świąteczny obiad, ale potem i tak idzie się na koncert i dużo pije. Prezentów już prędzej należy się spodziewać na św. Mikołaja. Właściwie dzień jak codzień, tyle że wolny.

Decydując się być wiernym tradycji, nie obyło się bez uzupełnienia ubytków w wadze. Klasycznie również, nie byłam w stanie długo wysiedzieć przy rodzinnym stole, bo trzeba było szykować się na Sylwestra. Po Berlinie i Rzymie przyszedł czas na ukochany Strasbourg. 

Najlepszy Sylwester wcale nie z Jedynką, a tam gdzie akurat bawią ludzie z Taizé. To zawsze jest energetyczna bomba atomowa, a tym bardziej w tak malowniczym otoczeniu. Wyobraźcie sobie, że nagle trafiacie w sam środek baśni braci Grimm : choinki, prawie zaczarowane ozdoby, grzane wino i pierniki. Nie bez kozery Strasbourg zasłużył na miano stolicy Bożego Narodzenia - tu już w XVI wieku odbył się pierwszy jarmark, ta tradycja kontynowana jest po dziś dzień.







Co prawda, mój naprędce skombinowany towarzysz podróży - 100 procentowy Kaszub Arek - i ja, wzgardziliśmy cywilizowanym środkiem transportu, ale po raz kolejny autostop zapewnił nam niesamowitą dozę przygód w drodze i już po dotarciu do celu. Dla odmiany, zamieszkaliśmy u przesympatycznej starszej pani, w mieszkaniu (dosłownie) rodem z epoki empire. Dzięki niej, wyroby najlepszych strasbourskich cukierników i czekoladników nie mają już przed nami tajemnic.



Przecież nie godziło by się wracać do Labina nie zahaczając o dom w celu zabrania tzw. wałówki. Tym bardziej jeśli udało się złapać na stopa autobus, który z centrum Strasburga zabrał nas niemal przed drzwi wejściowe do domu. 

Autostop rządzi się swoimi prawami - bo jakże wytłumaczyć różnicę 10h (na korzyść) pomiędzy trasą z, a do Labina. Ruszając przed świtem, wieczorem przyjmowałam wyrazy uznania od doświadczonego autostopowicza w barze Sipe w centrum Starego Gradu. Uff!