środa, 15 stycznia 2014

Unia Europejska na ulicach Labina.

Jako, że jednym z podstawowych punktów statutowych naszej organizacji, a także samego projektu EVS, w którym biorę udział jest promowanie działań i wartości europejskich oraz jak najszersze informowanie o możliwościach jakie oferuje Unia Europejska - wreszcie coś powinniśmy w tym kierunku działać.

Bardzo głośno jest obecnie o nowym, wielkim programie Unii Europejskiej dla młodzieży Erasmus + . To ogromny pakiet naprawdę świetnych możliwości nie tylko dla młodzieży, i nie tylko dla studentów i nie tylko w dziedzinie nauki. W końcu Komisja Europejska pożądnie zabrała się za przeciwdziałanu szalejącej pladze bezrobocia i zakłada, że wydając astronomiczne 15 miliardów euro (!!), do 2020 roku uda się obniżyć jego poziom. 

Z tej okazji wypuszczono nowy Europejski Portal Młodzieżowy, gdzie w przyjazny sposób, wszyscy zainteresowani mogą znaleźć informacje dotyczące przeróżnych możliwości oferowanych w ramach programów unijnych. Nareszcie takie rzeczy jak spis organizacji biorących udział w EVSie czy oferty bezpłatnych szkoleń, kursów i stypendiów, ogłoszenia o konkursach, praktyczne wskazówski dotyczące podróżowania lub życia za granicą, wreszcie wszystkie aktualności i bieżące wiadomości, można znaleźć w jednym miejscu. Co więcej, strona jest dostępna w 27 językach Wspólnoty, a treści są skategoryzowane według krajów. Wygląd strony też nie jest odstraszający. 

 Europejski Portal Młodzieżowy - Informacje i możliwości dla młodych ludzi w całej Europie

Naszym zadaniem było zatem poinformować labińską społeczność jak, gdzie i którędy mogą znaleźć potrzebne informacje - wiadomo, że dziś właśnie informacja jest na wagę złota. Z niemałym zapałem zabraliśmy się zatem do konstruowania sturopianowych sześcianów, które potem miały zostać umiejscowione w strategicznych punktach miasta. Z założenia, na bokach kostki znalazły się zachęcające pytania w stylu : Lubisz podróżować? Jesteś młodą, kreatywną osobą? Chcesz poznać nowych ludzi? Jesteś ciekaw wyzwań? Kiedy ta przynęta okazała się skuteczna, zanteresowany podchodził i "zaglądał w dziurkę" (tak brzmiało jedno z poleceń, niczym kopiuj-wklej z Alicji w krainie Czarów) - tam znajdował adres internetowy i wskazówki jak zrobić z niego użytek.








Trudno ocenić rzeczywisty rezultat całej akcji. Nas kosztowała dużo pracy, ale i dużo zabawy (wreszcie miła odmiana dla bycia przyklejonym do krzesła i klawiatury). Niektóre kostki padły ofiarą lokalnych wandali, inne najbardziej ucieszyły dzieci ze szkoły podstawowej. Najważniejsze, że Wy drodzy czytelnicy daliście się złapać na tę przynętę, a co już zrobicie z tą "informacją" to już wyłącznie od Was zależy :)

czwartek, 9 stycznia 2014

Wracamy do spotkań.

Można by powiedzieć, że spotkania są esencją pracy organizacji. Ich regularność zależy od tego czy Alen - przewodniczący organizacji ma akurat coś do powiedzenia swojej ekipie czy nie. Ostatnie miało miejsce dokładnie na 2 godziny przed moim wyjazdem do domu : jak zawsze spadło jak grom z jasnego nieba. Kiedy rozlega się magiczne "morning meeting" należy rzucić wszystko, zająć miejsce w sąsiednim pokoju i spodziewać się wszystkiego. Nie żeby było to jakoś wyjątkowo katorżnicze doświadczenie, przypomina raczej jajko niespodziankę. Czasem uroczo jest patrzeć z jaką pieczołowitością wszyscy notują, rysując słoneczkowate mapy myśli, potem nic tylko zostawić sobie te rysunki na pamiątkę.

Nie było niespodzianką co przygotował Alen w środowy poranek, dla mnie pierwszy w tym nowym roku : "morning meeting". Treść była bardziej niż podobna do tego ubiegłorocznego, dowiedzieliśmy się bardzo ogólnie, że czeka nas mnóstwo pracy, ale prawie słowa o tym w jaki sposób nasz w niej udział miałby wyglądać. Ostatnimi czasy nie narzekałam na nadmiar obowiązków, nie wydawać by się mogło, aby nowy rok przyniósł nowy stan rzeczy. Dwa podstawowe wnioski wysnute zostały z dzisiejszego spotkania : w piątek testujemy gry, które za astronomiczną sumę zakupili niedawno do swojego klubu młodzieżowego, a w najbliższym czasie zorganizujemy bardzo kulturalne wieczory hiszpańsko-polsko-chorwackie.

środa, 8 stycznia 2014

3-tygodniowy reset każdemu wyj(e)dzie na dobre.

Trzy okołoświąteczne tygodnie spędzone poza Labinem bynajmniej nie miały nic wspólnego z błogim nieróbstwem. W porównaniu z ostatnim trajektem, tym razem podróż zajęła trochę więcej czasu ale to z powodu - wydawało by się z pozoru niesprzyjającemu autostopowaniu - trybowi nocnemu. Nigdy wcześniej nie ruszałam w drogę w godzinach popołudniowych, ale też nigdy wcześniej tak punktualnie nie przyjeżdżałam na miejsce. 26 godzin od startu byłam bogatsza o kolejny bagaż doświadczeń - prawie równie ciężki co mój zielony plecak :)


Przybywając do domu w weekend bezpośrednio poprzedzający Boże Narodzenie absolutnie nie miałam co liczyć na słodkie próżniactwo - miałam go dosyć na kilka dni przed wyjazdem. Zamiast tego, o wiele bardziej przeze mnie lubiane - kuchcenie, przygotowywanie i załatwianie. Nareszcie poczułam ducha Świąt, tak bardzo nieobecnego z wielu względów w Labinie. Nie miałam wprawdzie okazji przeżyć Bożego Narodzenia po istriańsku, ale z opowieści, które słyszałam - raczej nie mam czego żałować. Kiedy pochwaliłam się, że u nas standardowo na wigilię przygotowuje się 12 potraw - w odpowiedzi usłyszałam, że tyle to w ogóle potrafią przygotować. W praktyce wigilii prawie w ogóle się nie obchodzi, 25 grudnia je się jakiś może odrobinę bardziej świąteczny obiad, ale potem i tak idzie się na koncert i dużo pije. Prezentów już prędzej należy się spodziewać na św. Mikołaja. Właściwie dzień jak codzień, tyle że wolny.

Decydując się być wiernym tradycji, nie obyło się bez uzupełnienia ubytków w wadze. Klasycznie również, nie byłam w stanie długo wysiedzieć przy rodzinnym stole, bo trzeba było szykować się na Sylwestra. Po Berlinie i Rzymie przyszedł czas na ukochany Strasbourg. 

Najlepszy Sylwester wcale nie z Jedynką, a tam gdzie akurat bawią ludzie z Taizé. To zawsze jest energetyczna bomba atomowa, a tym bardziej w tak malowniczym otoczeniu. Wyobraźcie sobie, że nagle trafiacie w sam środek baśni braci Grimm : choinki, prawie zaczarowane ozdoby, grzane wino i pierniki. Nie bez kozery Strasbourg zasłużył na miano stolicy Bożego Narodzenia - tu już w XVI wieku odbył się pierwszy jarmark, ta tradycja kontynowana jest po dziś dzień.







Co prawda, mój naprędce skombinowany towarzysz podróży - 100 procentowy Kaszub Arek - i ja, wzgardziliśmy cywilizowanym środkiem transportu, ale po raz kolejny autostop zapewnił nam niesamowitą dozę przygód w drodze i już po dotarciu do celu. Dla odmiany, zamieszkaliśmy u przesympatycznej starszej pani, w mieszkaniu (dosłownie) rodem z epoki empire. Dzięki niej, wyroby najlepszych strasbourskich cukierników i czekoladników nie mają już przed nami tajemnic.



Przecież nie godziło by się wracać do Labina nie zahaczając o dom w celu zabrania tzw. wałówki. Tym bardziej jeśli udało się złapać na stopa autobus, który z centrum Strasburga zabrał nas niemal przed drzwi wejściowe do domu. 

Autostop rządzi się swoimi prawami - bo jakże wytłumaczyć różnicę 10h (na korzyść) pomiędzy trasą z, a do Labina. Ruszając przed świtem, wieczorem przyjmowałam wyrazy uznania od doświadczonego autostopowicza w barze Sipe w centrum Starego Gradu. Uff!