niedziela, 13 października 2013

Savršen dan : dla tych, którzy urodzili się w niedzielę.


Nikt mnie nie przekona, że nie ma lepszego dnia niż niedziela - prawem do odpoczynku można wymówić sobie nawet największe nieróbstwo i niepożyteczność. To jedyny chyba dzień, kiedy musimy sobie pozwolić na zdrowy egoizm i mieć czas na przyjemności. Ta niedziela właśnie należała do takich "doskonałych dni".
Wszystkiemu jak zawsze winne są przypadki, postnowiłyśmy bowiem wykorzystać długo zapowiadaną świetną pogodę na dłuższy pobyt w Rapcu (Rabac). Zamiast standardowej Mszy o 11h w kościele obok naszego mieszkania, pofatygowałam się na wcześniejszą w dolnej części miasta - ani to po drodze, ani pora zbyt nieodpowiednia. Jak się okazało na miejscu, w najlepsze jacyś ludzie uwijali się przy czymś pod hasłem "Dzień chleba". Początkowa niechęć uczestnictwa została przemożona i przniosła jak zawsze zaskakująco obfite zbiory (dosłownie). 

Z całej Chorwacji zjechali się ludzie chcący pokazać co najlepsze wokół chleba potrafią zrobić. Nie tylko wspaniałe bohny udekorowane tysiącem drobnych ornamentów, ale i dziesiątki przenajróżniejszych ciast i wypieków, ciastek i bukrów (kolejna tradycyjna specjalność). Wszystko przetykanie najprawdziwszymi kozimi serami, suszonymi szynkami, nalewkami i wódkami, domowymi winami, konfiturami, sokami, świeżymi i suszonymi owocami, odurzającymi przyprawami. Na powierzchni wielkości sali gimnastycznej, młodzi Chorwaci prześcigają się we wmuszaniu w nas swoich najlepszych wyrobów. Z właściwą sobie otwartością pozwalają nam - Kasi, Danieli i mi - do bólu brać słoików z konfiturami, syropów ziołowych, wielgachnych chlebów, naręczy owoców i czego tylko zdołamy unieść. Wyszłyśmy stamtąd ledwie o własnych siłach : z pełnymi brzuchami i siatami podarków.

Chlebowe i chlebo-pochodne wypieki zdominowały obchody.

Był również domowej roboty makaron (fuzi) i nioki - czyli nasze kopytka.

Dani kruha (Dzień chleba), i wszystko na temat.

Nie brakowało słodkości, jak wspomniane faworki.

Również typowe dla Chorwacji vanilla kiflice w kształcie podkowy.


Tysiąc zastosowań truskawki, czyli chorwackiej jagody.


Nie miałyśmy specjalnie czasu nacieszyć się zdobyczami, bo już łapałyśmy stopa do Rapca. Kiedy zobaczy się śnieżnobiałe skały skąpane w przejrzyście-lazurowej wodzie, jest się w stanie wybaczyć Chorwacji wszystkie jej niedoskonałości. Promenadą szłyśmy cały czas wzdłuż wybrzeża, już nie tak załoczonego jak kilka miesięcy wcześniej, ale też nie całkiem opustoszałego. Po drodze kilka momentów zatrzymania się i parę sesji fotograficznych, i tak dotarłyśmy aż do świetnej lodziarni i zwieńczyłyśmy nasz "too perfect day" lodami (włoskimi - a jakże!) i świetną kawą. Zapewniam, październikowe słońce nad Istrią, choć może nie jest w stanie tak nagrzać wody jak wcześniej, grzeje bardzo przyjemnie. Tyle tylko, że takie słodkie lenistwo smakuje wyłącznie od święta i tylko w ostatni dzień pobytu. Dobrze, że Kasia będzie miała tak dobre wspomnienia co do zwieńczenia swojej chorwackiej przygody.

















Wróciłyśmy również w ten niecywilizowany sposób - dla Danieli był to już drugi raz. Spiralne serpentyny są dużo groźniejsze, kiedy jedzie się po nich w dół i widzi się zupełnie po raz pierwszy. Czyż nie można się domyślić w jakich okolicznościach przyrody spędziliśmy wieczór? Naturalnie, w Valentino zakładają nam już kartę super-stałego klienta. Tomisłav na dobranoc, a Wam snów o potędze! Od jutra bierzemy się ostro do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz