Pod wpisem o pierwszym dniu pracy padło pytanie jak wygląda piątek. Przyznam, że sama byłam ciekawa czy to taka bardziej pracowita wersja niedzieli, czy fason trzymają do samego końca. Zaczęliśmy standardowo, dobrze po 8h, a w biurze było ciut ruchliwiej niż dnia poprzedniego - przynajmniej od rana Internet nie ciął się jak sado-maso i dało radę poszukać czegoś na temat czym zajmują się centra wolontariatu w Polsce i jakie dotychczas ciekawe projekty udało im się zrealizować. Ta cześć była nawet przyzwoita, bo nie miałam wcześniej pojęcia o tylu ciekawych projektach i inicjatywach.
Wraz z wybiciem godziny dziesiątej, nastaje dla Chorwatów święty czas odpoczynku. Mogą śmiało wyjść z pracy na przerwę - najczęściej jest to kawa ze znajomymi, ale niektórzy zdążą nawet pojechać po zakupy. My wybraliśmy się tylko na kawę do pobliskiego baru. To autentycznie świetny czas na nieoficjalne rozmowy sprzyjające integracji. Mnóstwo śmiechu i cennych uwag : "musicie spróbować crni rižot". Nie mam pojęcia w jakim stopniu przyczyniła się ta regeneracyjna pauza, ale reszta dnia upłynęła stosunkowo niewlekliwie.
Coffee break w najbardziej posh-owej knajpie w Labinie.
Coffee break w najbardziej posh-owej knajpie w Labinie.
Tuż po 15h, pobiegłam na górę po aparat, nie móc nie skorzystać ze wspaniałego słońca. Z panoramy rozciągał się cudowny widok : tuż u podnóża góry zamkowej przycupnął pod-Labin (albo Labin Dolny), dalej widać mniej ludne okoliczne miejscowowości (jak Raša czy Krapan), na północnym-wschodzie w oddali wznosi się majestatyczny masyw Ćićarija (który ciągnie się właściwie od granicy ze Słowenią aż do Rijeki), na południu nareszcie widać typowo turystyczny i tętniący wakayjnym życiem Rabac i nie tak znów oddaloną, największą chorwacką wyspę Cres. W tej chwili zaczynam rozumieć co przyciąga tu turystów, którzy co roku wracają do Istrii.
Rabac, a w oddali wielki Cres.
Labińskie zakamarki - brama św. Floriana, przez którą przechodzimy codziennie idąc do pracy.
Postanowiłyśmy nie zmarnować wieczoru i wybrałyśmy się do Valentino celem degustacji słynnego Tomislava - ciemnego piwa, które swoją nazwę zawdzięcza jednemu z średniowiecznych władców. Tak samo dobre jak mocne - jeden kufel to ilość zupełnie wystarczająca dla kogoś o średnio-mocnej głowie. Pół-żartem, pół-serio rzuciłam, że w takiej miejscowości jak Labin, skoro jedyną rozrywką (oprócz żartowania) są wyjścia do baru, chorobę alkoholową mam gwarantowaną. Na świeta do Polski wrócę na odwyk :) Spotkanie było jeszcze sympatyczniejsze niż przewidywałam. Jestem tu raptem tydzień, a poznałam już tyle niesamowitych osób : Kasia i Daniela, Nikol - była wolontariuszka Alfa Albona, Vanja ze swoją Mateą, ich znajomi...
Nikol i Daniela w nocnej scenerii Valentino.
W dole, po lewej widać dawną kopalnię - cała zabudowa była robotniczym osiedlem mieszkaniowym.
Rabac, a w oddali wielki Cres.
Labińskie zakamarki - brama św. Floriana, przez którą przechodzimy codziennie idąc do pracy.
Nikol i Daniela w nocnej scenerii Valentino.
Tomislaw za wzniesiony na cześć Dagmary.
Jelena i Alen już przylecieli z konferencji w Tunisie, w sobotę mamy się z nimi spotkać - nareszcie. A tym czasem, Tomislav zrobił swoje. Tylko dziękuję i pozdrawiam Dagmarę - ona przetarła EVS-owskie szlaki w Alfa Albona, a Tomislav był jej ulubionym piwem! Tego wieczoru piliśmy Twoje zdrowie (na pochybel tym innym) ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz