sobota, 5 października 2013

To już czas na aktualizację statusu na FB?

Stało się, już piszę z chowackiego IP, z chorwackiego mieszkania w samym sercu starego, chorwackiego gradu. Podróż minęła nad wyraz spokojnie, wręcz nudno : pożegnianie w Poznaniu, standardowe poszukiwania gate'u w Monachium (są tam bloki od A do H i każdy z nich około 50 bramek), zwiedzanie zakamarków lotniska (od sklepów duty free po multifaith room), okrętowanie i przylot w strugach deszczu do Puli. Pierwsze co się wyłoniło z gęstej warstwy chmur to groźne szare morze, poprzecinane bezpardownowo klifami.

Na lotnisku czekali na mnie już Vanja (świetny człowiek, jeszcze z pewnością nie raz będę miała okazję o nim napisać) ze swoją dziewczyną, po drodze wyhaczyliśmy jeszcze Renatę (moją mentorkę - takiego evs-owego opiekuna) i następnie, walcząc to z ulewą, to z zaparowującymi nieustannie szybami, ruszyliśmy do Labina podejmując już cały wachlarz tematów.

Nie raz jeszcze przyjdzie mi pisać o Chorwatach, ale już po tak krótkim czasie zauważam u nich jedną dominująco wspólną cechę z Polakami : zamiłownie do narzekania i samokrytykanctwa. Każdy byle pretekst był dobry, aby coś złego o swoim narodzie powiedzieć. Złe drogi - państwo nie dba o drogi. Ładne rondo - władze wydają niepotrzebnie za dużo pieniędzy. Studia - niepraktyczne. Praca - nie mamy do niej kwalifikacji. Wstąpienie do Unii - nie potrafimy dobrze gospodarzyć pieniędzmi... Można by w ten sposób wymieniać długo.

Po krótce zatem, miasto Labin, mimo że widziane tylko po ciemku, w deszczu i prawie całkiem opustoszałe, jakoś od razu specjalnie przypadło mi do gustu. Lokum jest zaiste urocze, odrobinę w klimacie Amelii, usytuowane w ścisłym centrum najstarszej części XII-wiecznej zabudowy : cudo!

Nie mogę się doczekać aż ta rynna przy oknie przy mojej głowie przestanie siorbać, aż to słońce podniesie się wreszcie za Rijeką, aż otworzą mały sklepik na centralnym placyku, aż zaparzę pierwszą kawę, nie po turecku, po chorwacku. Laku noć!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz